wtorek, 11 lutego 2014

Nie samym dzieckiem żyje matka - czyli być rodzicem i nie zgubić siebie

Pluszowe króliki

Siedzę sobie któregoś wieczoru przy biurku, piję smaczną owocową herbatę i czytam lutowy numer Twojego Stylu. W gazecie jak zwykle dużo dobrych artykułów, felietonów, świetnych zdjęć. Moją uwagę szczególnie przykuwa jeden tekst - o parach żyjących, mówiąc krótko, bez seksu. A zwłaszcza ten jeden obrazek: Ona - ładna, atrakcyjna i szczupła kobieta o oryginalnej urodzie. On - przystojny, opiekuńczy facet. Ono - ich dziecko, dziewczynka w wieku przedszkolnym. I jej pluszowy królik. Wszyscy czworo śpią w małżeńskim łóżku rodziców dziewczynki. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie fakt, że dla kobiety z artykułu ważniejszy od męża stał się ten pluszowy królik. A dokładniej - jego obecność w łóżku. W samym jego środku. Po co jej ten królik? A no po to, by uszczęśliwić ich kilkuletnią córkę. Również ważniejszą od męża kobiety. Od ich wspólnego życia, od jego uczuć, potrzeby bliskości i miłości. O co chodzi? O to, że para opisana w tekście od dłuższego czasu nie okazuje sobie czułości, unika fizycznego kontaktu. Dlaczego? Dlatego, że kobieta jest tak zafiksowana na punkcie córki, że potrafi mówić i myśleć tylko o niej i o jej potrzebach. Tylko jej okazuje uczucia, tylko jej chce poświęcać swój czas. Wszystko, co robi, robi dla niej i z nią. To córka jest obiektem jej uczuć. A mąż? Mąż usiłuje jakoś dotrzeć do żony. Wyrzucić z łóżka pluszowego królika. Odnowić dawno zgubioną gdzieś więź. Także tę fizyczną. Jest wściekły, poirytowany i zazdrosny o własne dziecko.

Mogę sobie wyobrazić, co z takiej sytuacji mogłoby wyniknąć za lat kilkanaście, może dwadzieścia...Co zostanie tej kobiecie, jaka będzie jej codzienność, gdy dziecko, jej ukochana córka, po prostu dorośnie, wyfrunie z gniazda i pójdzie w świat, swoją drogą. A może nawet wcześniej, gdy ta - uniezależni się w jakiejś części od matki, puści jej spódnicę. Zostanie tęsknota za bliskością z dzieckiem i zupełnie zrujnowane małżeństwo. Jakaś przerażająca pustka.

Ja o sobie

Kończę czytać i zastanawiam się (choć cały artykuł zupełnie nie o tym mówi) jak to jest - czy rzeczywiście można oszaleć na punkcie własnego dziecka do tego stopnia, że wszystkie inne sfery życia przestają coś znaczyć? Czy naprawdę można zapomnieć o sobie, mężu/partnerze, rodzinie, bliskich osobach, o swoich pasjach, zajęciach, które dawniej cieszyły? I czy czasami mnie to nie grozi. Czy przypadkiem nie wpadam w jakimś stopniu w tę pułapkę. Staram się oczywiście, żeby tak nie było. Staram się pamiętać, że oprócz tego, że jestem matką, jestem też jednak żoną, córką i przyjaciółką. Literaturoznawcą. Pożeraczem książek. Miłośniczką dobrej kuchni. I o tym, że lubię być czasem sama. I że spotykać się z ludźmi też lubię. Różnymi ludźmi, nie tylko z innymi mamami. I że rozmawiać z nimi też potrafię - nie o dzieciach, nie o pieluchach, ciąży, porodzie, wózkowych spacerach. Chcę pamiętać, że mój mąż jest nie tylko "tatą", że dla mnie ma wiele imion, takich jak "kochanie", "skarb najdroższy". I że ja nie jestem tylko "mamusią", ale "skarbem" i "kochaniem" też. Jeśli przytulam, to nie tylko synka, nie tylko jemu daję buziaki, nie tylko z nim się śmieję. I choć kocham moje dziecko bardziej niż cokolwiek na tym świecie, to właśnie przez miłość do niego, kocham też innych, także siebie. Czasem jest trudno, nie zawsze wychodzi idealnie. Czasem tylu rzeczy nie chce mi się zrobić - bo wolę zajmować się synem. Czasem nawet spotkanie z przyjaciółmi nie cieszy mnie tak, jak dzień spędzony z małym. Ale wiem, że zdrowiej jest, jeśli ja na to spotkanie pójdę, jeśli inne obowiązki także będą dla mnie ważne, jeśli pozwolę mężowi zająć się synem, bo przecież on też potrafi i nakarmić, i przytulić, i pocieszyć. A Witkowi nic się nie stanie, jeśli ten jeden raz to nie ja przytulę, nie ja otrę łzy, uczeszę włoski, wybiorę ubranka. Za to stanie mu się, jeśli będzie obserwował kłótnie między rodzicami. Jeśli będzie widział, że nie troszczymy się o siebie nawzajem, nie kochamy, nie przytulamy, nie całujemy. Że ze sobą nie rozmawiamy. Jeśli jego mama nie będzie szczęśliwa, spokojna i zadbana. Jeśli on całkiem się ode mnie uzależni, a ja uzależnię się od niego. Jeśli nie będę umiała mu nic pokazać, niczego nauczyć, o niczym opowiedzieć, bo całym moim światem będzie tylko on.

Inni o mnie

Są sytuacje, kiedy robi mi się przykro. Na przykład wtedy, kiedy znajomi nie zapraszają mnie na spotkanie, bo wydaje im się, że i tak nie przyjdę - jestem przecież zajęta dzieckiem. Kiedy moi przyjaciele myślą, że zawsze jest tak, że trzeba się do mnie dostosować - co do miejsca spotkania, godziny, dnia. Kiedy nie jestem mile widziana na imprezie tylko dlatego, że jestem w ciąży - bo jakoś tak nie pasuję do klimatu wydarzenia. Kiedy inni ludzie myślą, że nie mam innego życia, niż to domowe, kiedy zakładają, że jedynym tematem, jaki potrafię poruszyć jest dziecko, że nie jestem już nikim poza matką, nie mam zainteresowań, pasji, marzeń i planów. Że na imię mi Kura Domowa. Wydaje mi się, że nie stałam się dysfunkcyjna społecznie, tylko dlatego, że w moim życiu już stale obecny będzie mój syn. Tak, macierzyństwo to jest teraz treść mojego życia, ale też nie jedyna jego sfera, we mnie naprawdę jest jeszcze dużo miejsca na inne rzeczy, inne sprawy. Nikt nie musi spoglądać na mnie z politowaniem, tylko dlatego, że wydaje mu się, że moje życie to jakieś pieluchowe piekło. Zwłaszcza, że to wszystko w istocie się jedynie WYDAJE, bo ze stanem faktycznym te wyobrażenia mają niewiele wspólnego. Trudno jest utrzymać jakąś samokontrolę, kiedy obsesję na punkcie własnego dziecka i różne inne paranoidalne stany wmawiają nam znajomi. Z jednej strony jest więc to, co sami myślimy i nad czym pracujemy, z drugiej - to, co myślą inni, te dziwne kostiumy w które nas ubierają. A z tym chyba trudniej jest walczyć. Tak paradoksalnie.

Mamy żyją w trochę innym świecie, niż kobiety bezdzietne. Mama student ma trochę inne życie, niż jej koleżanka studentka. Tak to już jest. Taki fakcik.Ale nie jest chyba tak, że ograniczanie się tylko do jednej roli wychodzi komuś na dobre. I że zamykanie kogoś w jednym schemacie jest dla tego kogoś miłe. Matka to też kobieta. Nie żadne ufo, nie domowy drób. Nie zgubić siebie w tym wszystkim - w cudzych wyobrażeniach i własnych wyborach - jest trudno. Jestem jednak pewna, że za ten trud jest nagroda, że po prostu warto.




7 komentarzy:

  1. Ładnie napisane:). Miałam podobnie- w pewnym momencie córeczka przysłoniła mi wszystko i mąż poszedł w odstawkę. Zrozumiałam po jakimś czasie, że jestem nie tylko matką, ale też żoną:). Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zafiksowanie na punkcie dziecka niekiedy jest nie do uniknięcia - zwłaszcza, jeśli maluch to wyczekane, upragnione szczęście. Ale lepiej i dla nas, i dla dziecka, jeśli nie tylko ono wypełnia nam czas :) O mężów w końcu też trzeba dbać! :) Pozdrawiam ciepło :)

      Usuń
  2. Mamy żyją w bardzo innym świecie:) zapraszam do przyłączenia się do ławicy kobiet na aleLarmo w projekcie: wspierajmy się... Mamy:) pozdrawiam:):)

    http://www.alelarmo.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja staram się dbać o to by pozostać sobą od samego początku. Mama to też człowiek :) A gdy mama jest zadowolona to i dziecko szczęśliwsze :) Pozdrawiam i przyznam, że bardzo ciekawy tekst

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I tak trzymać! :) Dziękuję i również pozdrawiam :)

      Usuń
  4. Ciekawy tekst :-) Kocham moje pchły i to bardzo, ale kocham też bardzo mojego męża i nie wyobrażam sobie, żeby poszedł w odstawkę bez względu na wszystko. Nic dziwnego że małżeństwa się sypią, albo facet znajduje sobie kochankę. Mamusię on już jedną ma - drugiej nie potrzebuje. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, w niektórych sytuacjach nie ma się co dziwić. Trzeba znaleźć złoty środek - wtedy wszyscy będą zadowoleni :) Również pozdrawiam!

      Usuń