wtorek, 11 marca 2014

Mogę wszystko! - dziewiąty miesiąc

Dopiero co urodziłam mojego Berbecia i przyniosłam w pieluszkach do domu, dopiero co ubierałam go w śpioszki w rozmiarze 56 i karmiłam cycem co dwadzieścia minut, dopiero co... a tu już nie wiadomo skąd, jak i kiedy zaczął zasuwać mi po mieszkaniu, już nie taki mały, bo mierzący prawie 80 centymetrów i ważący jakieś 10 kilogramów, szkodnik, który zrzuca na podłogę wszystko, co wcześniej na niej nie było, wyrasta ze wszystkich ciuszków w tempie ekspresu, je więcej ode mnie i mówi równie dużo. Mój kochany szkrabik za pięć dni skończy dziewięć miesięcy, pozwalam więc sobie już teraz sporządzić mały bilans. Drogie Mamy, oto jak wyglądały nasze ostatnie cztery tygodnie:


Gdzie jest tata?!

Witek zmienia się tak dynamicznie, że czasem trudno za nim nadążyć. Zmieniają się jego upodobania, nowe przyzwyczajenia zajmują miejsce starych, a dzieje się to z dnia na dzień, zupełnie niespodziewanie. Tak było też z totalną zmianą frontu, czyli z przejściem Witka na stronę...taty. Przez ostatni miesiąc nie było dnia, by Berbeć radośnie nie wyciągał rączek do P., domagając się wzięcia na ręce. Nie było dnia, by Tusiek nie tulił się do P., nie śmiał się do niego filuternie i nie inicjował zabawy z nim. Nawet jeśli mama była w pobliżu ;) Poranki od zawsze należały do chłopaków. Mój P. kąpie Witka każdego dnia rano, do tego wyciera, smaruje balsamem i przebiera to maleńkie ciałko. Podaje witaminy, czesze włosy, przemywa twarz. Przytula, całuje i obdarza pokaźną dawką pieszczot. Od jakiegoś czasu wieczory także zarezerwowane są tylko dla nich. Maluch zjada kolację i zasypia w ramionach taty. Nie ma mowy, by zrobił to w moich ramionach, gdy w domu jest P. To musi być tata i już. I ja to rozumiem, i ze spokojem patrzę, jak moi mężczyźni wtuleni w siebie nieraz zasypiają razem. Patrzę na nich i cieszę się, że ojciec i syn mają tak świetny kontakt ze sobą, i że tyle jest w tej relacji bliskości, ciepła i miłości. Serce mi rośnie, gdy widzę szeroki uśmiech na twarzy Berbecia, psocącego w najlepsze z tatą. I jestem piekielnie dumna z mojego męża, gdy na co dzień obserwuję, jak wspaniale potrafi zająć się Witkiem i jak cudownym jest ojcem. To, że Tusiek bez przerwy szuka teraz bliskości taty, w efekcie nie jest niczym zaskakującym. W końcu to w jego silnych ramionach znajduje wieczorami spokój i sen. Kto, jeśli nie mój mąż, byłby w stanie okiełznać bobasa rzucającego się na wszystkie strony i wrzeszczącego ze zmęczenia tak, że wszyscy sąsiedzi już dawno stracili słuch? Ja na pewno nie. Zadania specjalne należą więc do taty.

Uwaga, gryzę!

Berbecik zaczynając dziewiąty miesiąc swojego życia nie miał jeszcze w buzi ani jednego ząbka. I choć ślinił się na potęgę już od kilku miesięcy i zagryzał dziąsłami wszystko, co tylko wpadło mu w rączki, ząb pojawić się nie chciał. Czekaliśmy więc z P. cierpliwie, przygotowując się jednocześnie na najgorsze. I doczekaliśmy się! - mniej więcej tydzień temu w paszczy Tusia pojawił się pierwszy mleczak :) Jest ostry jak diabli i choć, jak dotąd, samotny, potrafi nas nieźle skaleczyć. Horror ząbkowania trwa jednak dalej, bo Witek popołudniami ma trwające już do wieczora ataki, podczas których ślina leje się strumieniami, wszystkie gryzaki rozszarpywane są na strzępy, a ja - by przeżyć - wkładam motylki do uszu i wypijam litr ziółek na uspokojenie. Późne ząbkowanie ma co prawda swoje zalety (zęby z reguły są mocniejsze), ale zdecydowanie przyćmiewa je jedna jedyna wada tego procesu, mianowicie - wyrzynanie się wszystkich zębów naraz. Witkowe dziąsło wygląda teraz jak wzburzone falami morze - spod każdej fali spoziera na nas majaczący ząb. Mam nadzieję, że cała reszta przebije się niebawem przez umęczone dziąsło mojego dziecka, bo w przeciwnym razie wyjdę z siebie i już nie wrócę.
 

Raczkuję, stoję, zasuwam, niszczę wszystko i dużo gadam

Jak wyżej. Witek rzeczywiście nauczył się już raczkować. Sporo frajdy sprawia mu uciekanie mi podczas zmiany pieluszki - Berbecik zwiewając zaśmiewa się do łez, a biedna matka próbuje dorwać to gołe pupsko, zanim zaleje ją Witusiowy sik. Wszystko odbywa się w atmosferze zabawy - im bardziej staram się dorwać mojego szkodnika, tym głośniej on się śmieje i tym szybciej ucieka...Oprócz sprawnego przemieszczania się na czworakach, do listy Witkowych umiejętności należałoby dodać także stanie. Tusiek stoi już pewnie przytrzymując się mebli albo któregoś z nas. Potrafi podciągnąć się samodzielnie do stania i samodzielnie usiąść z powrotem na pupie. Niekiedy nawet przez przypadek ;) Jeszcze niepewnie, ale wytrwale podejmuje próby przemieszczania się przy meblach. Wszędzie go pełno. Wszystko musi wziąć do rąk, ciekawi go dosłownie każda rzecz. Namiętnie bawi się z nami w "ja upuszczam, ty podnosisz". Wsadza mniejsze przedmioty do większych. Z radością drze, a potem zjada wszystkie moje gazety. Ślini mój telefon, gdy nie patrzę. Z klawiatury laptopa robi sobie scrabble. Do tego wszystkiego bardzo dużo gaworzy. Zaczął ładnie łączyć sylaby i tak powstają pierwsze Witkowe słowa - "pupa", "tacige", "agugh", "dić" i wiele innych, których znaczenia jeszcze nie odkryłam. "Mama" i "baba" już dawno miał opanowane, więc o nich nie wspominam. Maluch zaczyna rozumieć coraz więcej z tego, co do niego mówimy, powtarza też niektóre miny, które u mnie albo u P. zaobserwował. Ostatnio miną tygodnia był wywieszony język, który suszył się w ten sposób nawet i pół dnia.


Jestem smakoszem

Witek przestał jeść zupki zmiksowane na gładką papkę, doskonale radzi sobie z większymi kawałkami warzyw. Wcina kukurydziane chrupki, biszkopty i ciasteczka dla dzieci. Herbatki zaczął pić z niekapka, ale na razie kubek traktuje raczej jak zabawkę, co zdecydowanie utrudnia sprawę. Je dosyć dużo i zawsze ze smakiem, z chęcią próbuje też nowych rzeczy. Jadł już truskawki i różne rodzaje kasz, w kolejce czekają na niego mango i buraki. Na apetyt ten mój maluch nie narzeka, przez co pucki zrobiły mu się już całkiem pokaźne. Staram się podawać mu przysmaki do rączki, jeśli tylko ma na to ochotę - często wyjada mi z talerza marchewkę, brokuły czy kalafiora. Na ogół karmię go jednak łyżeczką - Berbeć przy jedzeniu jest raczej spokojny, więc nie mamy z tym problemu.


Nie mam pojęcia, jak to się stało, że cały ten czas tak szybko minął. Naprawdę jeszcze wczoraj byłam w ciąży, a dziś uśmiecha się do mnie prawie osiemdziesiąt centymetrów jednozębnego szczęścia. Nie jestem jeszcze stara, ale jeśli czas dalej będzie tak zasuwać, to nawet się nie zorientuję, kiedy przestanę być młoda. Też tak macie? Wasze dzieci też sprawiają, że rok mija Wam jak jeden dzień? ;)