wtorek, 8 października 2013

Serc więcej niż gwiazd

Zastanawiam się czasami, jak wyglądałoby moje życie, gdyby nie pojawił się w nim Witek. Jak wyglądałby dzisiejszy dzień i każdy następny, co zajmowałoby mój czas, co bym osiągnęła i czego się nauczyła. Pewnie mieszkałabym zupełnie gdzie indziej niż teraz. Byłabym dopiero dwa miesiące po ślubie. Pisałabym pracę magisterską. Studiowała drugi kierunek. Uczyłabym się, tak jak zawsze, całymi dniami, wracała do domu późnym wieczorem, spała mało, jadła byle co, za to w przeliczeniu nie na talerze a na ciężarówki. Wiecznie miałabym pretensje do świata, zawsze dokądś bym się spieszyła, a swoim wyrazem twarzy nadal mówiłabym całemu światu (choć bezwiednie, ja tak po prostu mam): "precz ode mnie". Czy osiągnęłabym cokolwiek, czy udałoby mi się poszerzyć horyzonty - nie wiem. Jestem natomiast pewna, że zapracowywałabym się praktycznie na śmierć, o ile permanentny stres nie ubiegłby mnie i nie wrzucił do grobu tego uosobienia nerwicy, którym byłam.

Ten maleńki człowiek wywrócił całe moje życie do góry nogami. Być może to stwierdzenie wyda się niektórym straszliwym banałem - dla mnie jednak długo nie było oczywiste, że pojawienie się dziecka oznacza: nic już nie będzie takie samo. Nosząc pod sercem to nowe, bezbronne życie, powoli uświadamiałam sobie, jak bardzo zmienia się świat wokół mnie i ja sama. Wszystko wtedy zwolniło, praktycznie stanęło w miejscu. Ktoś kazał mi grać w zupełnie innym filmie niż do tej pory. Bo, wbrew moim oczekiwaniom, to nie było tak, że nosząc przed sobą gigantyczny brzuch byłam w stanie przesiedzieć cały dzień na uczelni, czy gonić zwiewający mi sprzed nosa tramwaj. Moja ukochana kawa, która każdego ranka podtrzymywała mnie przy życiu nagle stała się obrzydliwa, a ja pomiędzy kolejnymi posiedzeniami w toalecie, podczas których miałam okazję przysłuchiwać się dokładnie szumowi muszli (bynajmniej nie takiej znad morza) miałam ochotę prędzej umrzeć, niż napisać choć jedno zdanie mojej pracy. W pierwszym okresie ciąży moim ulubionym miejscem przestał być Wydział Polonistyki, zostało nim natomiast znajdujące się w pokoju ogromne łóżko, w którym fantastycznie się śpi, za to uczy do bani. Cóż, można powiedzieć, że po prostu zmieniły mi się priorytety. Nie powiem, żebym czuła się z tym wszystkim wspaniale. Szczerze mówiąc, czułam się beznadziejnie i minęło naprawdę dużo czasu zanim przyzwyczaiłam się do ówczesnej sytuacji. W moim życiu może nie rozegrał się żaden dramat, a już na pewno nie tragedia, ale naprawdę trudno było mi odnaleźć się w świecie, w którym zwyczajnie i bezczelnie ograniczało mnie własne ciało. Gdybym przez bite dziewięć miesięcy nie czuła się tak fatalnie, jak nigdy w całym życiu, być może robiłabym w tym czasie więcej z tego, co zajmowało mnie przed ciążą. Nie było mi to jednak dane, toteż zamiast czytać Schopenhauera wolałam przeglądać M jak mama, na spacery chodziłam w tempie żółwim, a na wykładach - jeśli już się pojawiałam, to prędzej z dzierganym dla Witka szaliczkiem niż z długopisem i kartką papieru. I jeśli piszę teraz to wszystko, to nie chodzi mi o to, żeby powiedzieć, że w nosie miałam cały świat i przyoblekłszy strój świętej krowy rozpoczęłam życie leniwca. Ja po prostu troszcząc się najbardziej o maleństwo, nie o siebie samą, zwolniłam, przestałam biec nie wiadomo po co i dokąd, na bok odrzuciłam stres i nerwy, nie martwiłam się już o to, czy zdążę nauczyć się wszystkiego na egzamin i czy dobrze przygotowałam się na ćwiczenia. Nie starałam się już wszystkiego robić najlepiej jak tylko można, przestałam się oceniać i wymagać od siebie aż tak wiele. Pozwoliłam sobie na głęboki oddech. Takie zwariowane życie prowadziłam do czasu pojawienia się miniaturowego Witka i, paradoksalnie, ten czas po jego zaistnieniu okazał się bardziej normalny od poprzedniego.

Patrzę na to moje kilkumiesięczne szczęście, które wtyka do buzi wszystko, co znajdzie się w zasięgu jego ręki, a ślini się tak, że zastanawiam się, czy urodziłam dziecko, czy buldoga...i co sobie myślę? Że choćby nie wiem co obiecywano mi w zamian, nie cofnęłabym czasu. Nigdy przenigdy nie zamieniłabym życia, które mam teraz na to poprzednie. Bo dzięki temu, że jest On, ja widzę więcej i lepiej. Zupełnie inne rzeczy i sprawy są teraz na pierwszym miejscu. Doceniam to, co mam i cieszy mnie naprawdę każdy jeden dzień spędzony z rodziną. A studia? Praca? Pasje? Nie uciekły. Mam czas na wszystko i wszystko udaje mi się pogodzić, choć bywają trudne momenty. Pomysłów na to, co robić w życiu mi nie brakuje i pewnie nie braknie. Już samo obserwowanie tego, jak Witek się rozwija, jak rośnie i jak szybko się uczy, zajmuje mnie bardziej niż kiedykolwiek mogłabym przypuszczać. I każdy dzień, taki jak dzisiejszy - spędzony na zabawie z Nim, na robieniu na drutach ubranek dla Niego, na rozmowie z mężem i z mamą - jest dla mnie niezwykły. Bo bycie mamą - niby najzwyklejsza rzecz pod słońcem i o czym tu w ogóle pisać...- to coś niesamowitego i sprawiającego, że warto uchwycić każdy moment i każdą myśl w tym temacie. A o czymś niesamowitym z pewnością można pisać. Nawet tak długie posty.

poniedziałek, 7 października 2013

Pierwsze kroki

Stało się! Nareszcie zebrałam się w sobie i usiadłam do napisania pierwszego posta. Początki zawsze bywają trudne i tak też jest z moim debiutem w sieci - skrobanie tych kilku niezgrabnych zdań wcale nie przychodzi mi z łatwością. Ale uparłam się i skoro już - zarzekłszy się uprzednio na wszystkie świętości, że blog powstanie i sumiennie prowadzony będzie - postanowiłam włączyć komputer i zacząć klepać w klawiaturę, post się napisze, choćby nie wiem jak był do chrzanu i pożal się Panie Boże.
Mam nadzieję, że ten blog stanie się miejscem, w którym uda mi się opowiedzieć wszystkim zainteresowanym o tym, co najbardziej mnie cieszy i motywuje do działania - o byciu mamą, szczęśliwą i spełnioną, zakochaną bez pamięci w swoim Witku. Mamą stawiającą czoła przeciwnościom losu. Mamą, która uwielbia swoje (nie)zwykłe życie. A także o tym, jak pogodzić macierzyństwo ze studiami i pracą nie zapominając przy tym o sobie, jak być matką i kobietą, jak być matką i córką, żoną, przyjaciółką... Oprócz wszystkich tych przemyśleń małego misia niewątpliwie znajdą się tu także rozmaite porady, temat rodzicielstwa bliskości, coś niecoś o kuchni i gotowaniu, ekologii i chustonoszeniu. Zapraszam do lektury wszystkie młode mamy (ale nie tylko!), zachęcam do komentowania i proszę o wyrozumiałość. Stawiam swoje pierwsze kroki nie tylko na bloggerze, ale także w tym, o czym usilnie starać się będę pisać - w rodzicielstwie i w życiu.

Post, tak jak myślałam, do udanych nie należy...Pozwólcie, że zrzucę winę na późną porę i dzień pełen wrażeń. Niektórzy śpią już od dawna, czas do nich dołączyć ;)