Mówi się, że w czasie porodu rodzi się nie tylko dziecko, ale także matka. Gdzieś wewnątrz nas następuje wtedy przemiana, rodzimy się raz jeszcze i na nowo, wchodzimy w inną, nieznaną dotąd rolę. Czy stajemy się innymi osobami? Tego nie wiem. Macierzyństwo na pewno większość z nas zmienia na lepsze, dodaje sił, uszczęśliwia. To raczej jest tak, że stajemy się nie - kimś innym, ale kimś pełniejszym. Zapytacie, co to oznacza dla mnie? Powiem Wam, że odkąd zostałam matką, jest we mnie coś, czego do tej pory nie mogę pojąć i zrozumieć, ale co w znacznym stopniu ułatwia życie mnie i mojemu dziecku. Coś, co sprawia, że będąc w ciemności mogę widzieć i nie znając drogi dojść do celu. Brzmi enigmatycznie? Uwierzcie mi, to takie jest. O czym mówię? O matczynej intuicji.
Zdarza mi się zostawić śpiącego Berbecia gdzieś na naszym dużym łóżku, przykrytego kocykiem, z ulubioną zabawką przy policzku. Przejść po cichutku do drugiego pokoju, usiąść przy komputerze, czy sięgnąć po książkę. Często jest tak, że zajęta swoimi sprawami, zupełnie zapominam o śpiącym niedaleko mnie maluchu. Zawsze, ale to zawsze jest tak, że kiedy tylko Berbeć się budzi i cichcem przemieszcza się na skraj łóżka, po czym balansuje na jego krawędzi, w planach mając bliskie spotkanie z podłogą - ja, niczego się nawet nie spodziewając, instynktownie zaglądam do drugiego pokoju przez uchylone drzwi. Zawsze udaje mi się wtedy dobiec do mojego malucha, pokrzyżować mu plany i mocno przytulić. Nie wiem, jak to się dzieje, ale potrafię w jakiś tajemniczy sposób wyczuć, że Witek coś kombinuje. I już dziś jestem pewna, że w przyszłości, ten mój szósty zmysł wcale mojemu synowi nie będzie życia ułatwiał. Póki jest bobasem i nie ma przed matką nic do ukrycia - zdolności te zdecydowanie usprawniają naszą współpracę. Będzie gorzej, gdy mój bobas zamieni się w nastolatka i pewne rzeczy zechce zachowywać tylko dla siebie. Gorzej dla niego, rzecz jasna, nie dla mnie. Dziś Berbeć nie zdaje sobie sprawy z tego, że ja wiem doskonale, kiedy moje maleństwo siusia. Wiem też, kiedy w pampersie czeka na mnie większa niespodzianka. Dla Tuśka oznacza to zero prywatności (bo wyobraźcie sobie: albo zdradza go jego mina, albo ja po prostu o tych rzeczach wiem, a to przecież tak intymne momenty) - dla mnie oznacza to lepszą pielęgnację jego skóry. Na pupie. Którą też, swoją drogą, doskonale znam. Jak to jest, że wiem, kiedy Witek wcina papier, choć on tak skrzętnie się z tym ukrywa? Jak to jest, że czuję jego gorszy humor? Że potrafię zgadnąć, co mi chce powiedzieć? Że wyczuwam jego chęć bycia tylko z tatą? Że poznałabym jego zapach wśród tysiąca innych?
Może tu wcale nie chodzi o żaden szósty zmysł, może ja po prostu znam dobrze swoje dziecko. Może ta intuicja to nie jest nic dziwnego, każda z nas ją przecież ma. Może tu w ogóle nie ma się nad czym zastanawiać. Może. Dla mnie to są rzeczy niezwykłe. Pewność w rękach trzymających to maleńkie ciałko. Pewność, że to płacze właśnie on, choć na sali pełno dzieci innych kobiet. Wszystkie nasze rozmowy bez użycia słów. Wszystkie nasze spojrzenia niosące treść. Wszystkie te chwile, w którym wiem, że wiem.
Przecież to jest magia. Powiedzcie mi, że nie.
Po prostu jesteś matką i Twoje dziecko zawsze będzie częścią Ciebie. Tylko teraz taką samowolną częścią obok Ciebie:)
OdpowiedzUsuńJakkolwiek by było, Witek rzeczywiście i dosłownie jest jakąś częścią mnie. Przynajmniej w połowie :) Druga połowa zarezerwowana jest dla taty ;)
UsuńMatczyna intuicja to niezwykła rzecz, bo pozwala przewidzieć niektóre zdarzenia. I pomyśleć, że kiedyś w nią nie wierzyłam. Trzeba mieć dziecko, by się przekonać, że istnieje:). Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńOna też podpowiada nam, co jest dla dziecka najlepsze :) Pozdrawiamy!
UsuńTeż łapię się na takich momentach i chociaż rozum się wtedy dziwi, to w środku czuję, że to całkiem naturalne:) Bardzo tajemnicza sprawa, ale dodaje matce pewności siebie :)
OdpowiedzUsuńBo to jest naturalne :) Tak chyba powinno być, matka jest również od tego, by swoje dziecko chronić, by nad nim czuwać. Nic dziwnego więc, że dostajemy do tego odpowiednie narzędzia ;)
UsuńOj rany, jak ja to dobrze znam. ;D Zwłaszcza z tym płakaniem. Pamiętam jak leżałyśmy na pooperacyjnej - 6 babeczek, w pokoju położnych obok 8 dzieci, w tym jeden "wyjec". Położna wyszła zapytać, czy coś nam podać (bo po cesarce większość z nas była jeszcze na etapie leżenia i po wodę sięgnąć ciężko), a ja mówię, że tego mojego krzykacza, bo wszystkich obudzi. ;D
OdpowiedzUsuńJa pamiętam, jak już na oddziale położniczym czekałam, aż mojego synka przywiozą z dyżurki położnych noworodkowych. Razem z nim przywieziono też parę innych dzieciaczków. Gdy już wjechały wózki z maluszkami, ja od razu wiedziałam, który to Witek, mimo że widziałam go dopiero drugi raz, a wszystkie dzieci wyglądały identycznie. Wcześniej nacieszyliśmy się sobą całe pięć minut, ale tę maleńką twarzyczkę rozpoznałabym wszędzie i zawsze, choćbym straciła wzrok. Miło jest powspominać te momenty :)
Usuń