poniedziałek, 13 stycznia 2014

Kocha, nosi, przytula...- czyli kilka słów o rozpieszczaniu

Kiedy jeszcze maleńki Witek znajdował się w moim już wcale nie maleńkim brzuchu, moi znajomi i rodzina wraz z moją mamą na czele postanowili zasypać mnie "złotymi" radami dotyczącymi wychowania dziecka. Mama jak to mama - wszystko wie najlepiej. A już na pewno lepiej ode mnie. Tak jej się przynajmniej wydawało i wciąż wydaje. I będzie wydawać. Ale do rzeczy. Zapewne niejedna z nas, młodych mam, słyszała od swoich prywatnych doradców tysiące podobnych albo i niepodobnych, ale na pewno równie wkurzających i absurdalnych rad:

1. Przede wszystkim - żadnego noszenia na rękach. Żadnego kołysania, tulenia, przybiegania na każde kwiknięcie. Ma się gnojek nauczyć, że powinien leżeć sam w łóżeczku. Inaczej żyć Ci nie da bestia jedna, z rąk nie zejdzie, wydzierać się nie przestanie...

2. Zapomnij o wspólnym spaniu. Dziecko powinno spać w swoim łóżeczku. Jak się nauczy spać z rodzicami, to już nigdy nie będzie chciało spać samo. No i na pewno zostanie przez was w nocy zgniecione, przyduszone, sponiewierane...

3. Karm piersią przynajmniej do trzeciego miesiąca. Choćby ci miały cycki odpaść - karm! Nie dokarmiaj, broń Panie Boże, mieszanką, bo to zło największe, szatan i mieszankowe lobby.

4.  Nie rozpieszczaj dzieciaka. Nie siedź z nim przez cały dzień, niech się bawi sam, a jak płacze, to niech się wypłacze - dobrze mu to zrobi (zmęczy się i na pewno uśnie, zasmarkawszy się wprzódy na amen).

5. Nie noś dziecka w chuście, bo na pewno ci z niej któregoś dnia wyleci, a poza tym wykrzywi sobie kręgosłup i nogi. Zresztą, jemu na pewno jest w tym czymś niewygodnie. Że co? Że by niby płakał, gdyby coś mu się nie podobało? Nonsens. Jestem pewna, że wolałby spacerować w wózku.

Przytaczam tu jedynie kilka rozwiązań proponowanych głównie przez moją mamę, ale też innych członków rodziny. Te cztery punkty, które wymieniłam były jednocześnie źródłem wielu konfliktów i kłótni między mną i mężem a resztą świata. My postanowiliśmy puszczać takie komentarze mimo uszu i jak to mamy w zwyczaju - robić wszystko po swojemu. Postaram się opisać w skrócie metody jakich się trzymamy, nasze przyzwyczajenia i te rozwiązania, które według nas są najlepsze dla Witka. Rodzicielstwo bliskości jest czymś, co przemawia do nas chyba najbardziej, praktykujemy jednak jego wersję dostosowaną do nas i do naszych potrzeb.

Zawsze tam, gdzie ty, mamo



Byłam, jestem i będę głęboko przekonana, że dziecko powinno być tam, gdzie czuje się ono najlepiej - czyli z mamą. To w jej ramionach znajduje ciepło i czuły dotyk, których tak bardzo pragnie. To jej zapach, tak dobrze znany, przynosi mu ukojenie. Jej głos, jej kroki, jej bicie serca są tym wszystkim, co przez dziewięć miesięcy wypełniało wielki świat małego mieszkańca brzuszka. Nie dziwi więc, że dziecko w naturalny sposób szuka bliskości, ciepła i dotyku matki. Wiedząc, że noworodek i później niemowlę, nie mają zachcianek, a jedynie prawdziwe potrzeby, postanowiłam zapomnieć o całej tej czczej paplaninie, którą uraczyli mnie znajomi i rodzina i  - nie przejmując się niczym i nikim - przez całe dnie nosić, przytulać, masować i obcałowywać od stópek do główki moje pachnące i śliczne maleństwo. Robiłam to od pierwszych tygodni życia Witka i robię to nadal. Mój syn jest dzień w dzień wyprzytulany i wycałowany na każdą stronę. I w nosie mam to, co sobie na ten temat myśli reszta świata - jeśli takiej czułości potrzebuje moje dziecko i potrzebuję jej ja, to nie mam zamiaru z niej rezygnować i tyle w temacie - nikomu nic do tego. Oczywiście im szkrabisko jest starsze, tym więcej czasu jest w stanie spędzić samo ze sobą - o ile mama znajduje się w odpowiedniej, bezpiecznej odległości ;) To nie jest tak, że od świtu do nocy jestem matką - kangurem, bo moje dziesięć kilo szczęścia jest w stanie egzystować jedynie w moim ramionach, nie. Wbrew temu, co mogłaby twierdzić większość "znawców", Witek wcale nie stał się przez to rozpuszczonym i rozwydrzonym małym potworem, wręcz przeciwnie - jest niesamowicie pogodnym dzieckiem, które całymi dniami się śmieje i potrafi bawić się samo. A kiedy rodzice muszą gdzieś wyjść i zostawić go na chwilę pod opieką babci - zostaje z nią bez najmniejszego kwiknięcia. Jasne, bywają też takie dni, kiedy Witek nie jest w stanie usiedzieć sam nawet przez pięć minut - bo wychodzą mu zęby, bo ma za sobą czas pełen wrażeń, bo jest niewyspany... - wtedy problem rozwiązuje chusta. Pakuję małego do pożyczonego od znajomej elastyka i spokojnie zajmuję się gotowaniem obiadu, czy prasowaniem. Witek dostaje to, czego potrzebuje i wtedy najczęściej zasypia, a po obudzeniu jest już bardziej znośny.

Wspólne spanie

 
źródło: dziecisawazne.pl


My wybraliśmy opcję spania z Witkiem w jednym łóżku. Zdecydowaliśmy się na to z wielu powodów. Przede wszystkim: tak było nam wszystkim wygodniej. Wygodniej było mi karmić małego w nocy, kiedy jeszcze był na piersi. Łatwiej i szybciej mogliśmy uciszyć płaczącego Witka, od razu odnajdując zgubiony przez niego smoczek. I, ponieważ mały szybciej zasypiał i w ogóle dłużej spał mając nas obok siebie, łatwiej było nam nauczyć go przesypiać całe noce, dzięki czemu sami dosyć szybko przestaliśmy wyglądać na okrągło jak zombie. Witold do dzisiaj śpi z nami, ma swoje miejsce na samym środku łóżka, przez co możemy z P. zapomnieć o wieczornym przytulaniu. O nocnym tak samo. I o porannym. Niekiedy też budzą nas małe i jakże ostre paznokietki usiłujące wydrapać nasze niczego nieświadome oczy. Ja czasem budzę się bez sporej ilości włosów, ponieważ małe paluszki postanowiły ułożyć mi z rana fryzurę. Czasami znajdujemy Witka gdzieś głęboko pod kołdrą. Zdarza się też, że ja i moja poduszka przemieszczamy się niebezpiecznie na środek łóżka. Takich ekstremalnych sytuacji jest dosyć sporo, ale i tak nie wyobrażam sobie, że mielibyśmy w tym momencie przestać spać we trójkę. Szeroki uśmiech mojego dziecka jest pierwszą rzeczą, którą widzę zaraz po przebudzeniu. I dla tego uśmiechu i wszystkich leniwych poranków spędzonych na zabawie i przytulaniu, warto znosić cierpliwie wszelkie niedogodności.

Pierś czy butelka

Karmiłam Witka piersią mniej więcej przez pierwsze dwa miesiące. Po tym czasie poddałam się, zwyczajnie się poddałam. Miałam dosyć ciągłej walki z zastojami, ze zbyt szybkim wypływem mleka, z Witkiem, który nie chciał ssać i z poranionymi do krwi brodawkami. Przez cały okres karmienia piersią chodziłam poirytowana, stresowałam się przy każdej próbie przystawienia małego do piersi, co on też instynktownie wyczuwał. Więc nie chciał ssać, prężył się i płakał. To stresowało mnie jeszcze bardziej i w ten sposób powstawało błędne koło... Któregoś dnia powiedziałam sobie dosyć i zwyczajnie odpuściłam. Nie czułam się z tą decyzją wspaniale, zwłaszcza, że praktycznie od każdego nasłuchałam się tyrad wychwalających karmienie naturalne, o krytyce wyrodnych, niekarmiących matek nie wspominając. Nasza przygoda z karmieniem była krótka, ale za to bardzo pouczająca. Dziś żałuję, że nie udało nam się ani dobrze zacząć, ani przezwyciężyć trudności. Nie mam jednak o to żalu do siebie. Wiem, że po prostu nam nie wyszło, a złożyło się na to wiele czynników. Z chwilą, gdy przerzuciliśmy się na butelkę, Witek nareszcie zaczął się najadać, przestał mieć kolki i uspokoił się przy jedzeniu. Ze mnie natomiast spłynął cały stres. Nieprawdą okazały się wszystkie stwierdzenia mówiące o tym, że nie da się wytworzyć takiej samej bliskości między matką i dzieckiem w przypadku sztucznego karmienia, co w przypadku karmienia piersią. Karmienie butelką może być równie piękne i mogą mu towarzyszyć równie intymne chwile. Jeśli któraś z mam miała podobny problem - zapewniam, że nie ma co sobie na siłę żył wypruwać. Trzeba wsłuchać się w potrzeby swoje i dziecka; czasem okazuje się, że są one zupełnie różne od tego, co przewidują podręczniki i najlepsi znawcy na świecie.

Nosimy i wozimy


Nosimy Witka w chuście właściwie od urodzenia. Nosimy na zmianę. Raz ja, raz P. Witkowi zdecydowanie lepiej jest u mnie, ale jeśli trzeba, to i z tatą chętnie się ponosi. Od początku było widać, że uwielbia być noszony. Tylko znalazł się w połach - momentalnie zasypiał. I nieważne ile godzin trwał nasz spacer, malutki nie wyrażał cienia sprzeciwu. Nosimy nie dlatego, że to jest teraz modne i wszyscy nowocześni rodzice tak robią - chusta w naszym przypadku sprawdziła się dlatego, że pozwoliła nam być blisko w każdej sytuacji; Witkowi dało to poczucie bezpieczeństwa, a nam ogromną satysfakcję. Dużym plusem chusty jest też to, że nosić maleństwo może nie tylko mama - tata również ma okazję np. pobyć z dzieckiem w kontakcie skóra do skóry, może także - choć to nie to samo, ale zawsze - poczuć, jak to jest "nosić dziecko", taka namiastka ciąży ;) Choć chuście zostaniemy wierni po wsze czasy, korzystamy także z wózka. Zazwyczaj to pogoda wymusza na nas wybór jednego bądź drugiego środka transportu. Znam ludzi, którzy używając chust w ogóle zrezygnowali z posiadania wózka, my nie jesteśmy chyba aż tak odważni ;)

Z tego całego, tak zwanego rodzicielstwa bliskości, czerpiemy to, co wydaje się nam dla nas najlepsze, i co najbardziej do nas przemawia. Nie ma sensu sprowadzać tego modelu jedynie do dożywotniego spania z dzieckiem, karmienia piersią do osiemnastki (dziecka) i noszenia w chuście zawsze i wszędzie. Może nie jesteśmy rodzicami idealnymi, może popełniamy wiele błędów, jedno jednak jest pewne - z tego, w jaki sposób budujemy relację z naszym synem i przez to też ze sobą nawzajem, czerpiemy ogromną siłę, radość i satysfakcję. To daje nam szczęście, więc cóż innego mogłoby się bardziej liczyć.

  

4 komentarze:

  1. No czasem z tymi radami można dostać kręćka! Według nich jestem teraz zepsutą matką do szpiku kości, a dziecko jest rozpuszczona jak dziadoski bicz!
    Co prawda karmiłam piersią 2 lata, do pół roku mała nie dostała nic innego. Ale nie miałam problemu z pokarmem więc i nie walczyłam z tym. Śpi z nami do tej pory. Nosiłam ją aż zaczęła chodzić. Może faktycznie miałam z tym problem, ale jak tylko stanęła na nogi to już na ręce wziąć się nie dała.
    Teraz mamy super więź ze sobą i bardzo to sobie cenie! Jestem przez to szczęśliwą matką szczęśliwej córeczki, która ze mną rozmawia, bawi się, czasem nawet pociesza kiedy zdarzy mi się smutniejszy dzień. Jesteśmy dla siebie wsparciem. Ona wie, że nie zostawię jej samej z jakimkolwiek problemem i na odwrót. Przytula mnie i mówi, że mnie kocha. To jest naprawdę cudowne! W sierpniu będzie miała 3 latka. Jest grzeczną i radosną dziewczynką.
    Rodzic nie jest tylko do wyznaczania zasad.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. O to przecież w tym wszystkim chodzi - o budowanie więzi z własnym dzieckiem, okazywanie mu miłości i wsparcia każdego dnia. To potem zawsze owocuje w relacji matka - dziecko. Mieć bliski kontakt z własną pociechą, mieć jej zaufanie i miłość - to prawdziwe szczęście i wie o tym chyba każda z nas. Zresztą, której mamie nie sprawia frajdy okazywanie czułości dziecku? ;) Ponoć zapach niemowlęcia wyzwala u nas potężną dawkę endorfin :)

    Pozdrawiam serdecznie,
    A.

    OdpowiedzUsuń
  3. W rodzicielstwie bliskości najlepsze jest to, że nic nie trzeba. Można sobie wybrać narzędzia, które akurat pasują, i nie mieć wyrzutów sumienia. I o to chodzi między innymi. O zdjęcie z siebie poczucia winy. I nikomu nic do tego. Doooobrze, że natrafiam na takie wspierające informacje!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że cała ta pisanina na coś się przydaje ;) Trzeba iść za głosem serca - mówiąc trochę górnolotnie. Matki zazwyczaj mają dobrą intuicję, jeśli chodzi o postępowanie wobec dziecka :) Pozdrawiam ciepło.

      Usuń